Jest czy przychodzi? Pytanie to powraca co roku w okresie, w którym wypowiadając słowo „adwent” (łac. adventus), które oznacza przyjście, godzimy się na ową sprzeczność. Przecież cały rok cieszymy się obecnością Pana, a oto nagle zapowiadamy, że dopiero przyjdzie! Zdarza się, że ktoś niby jest, ale właściwie go nie ma, że jest pozornie, że udaje swoją obecność, ale nie Bóg. Bóg traktuje nas poważnie. Zatem w Jego zapewnieniu o przychodzeniu do nas, mimo stałej obecności, musi kryć się jakaś ważna dla nas prawda.
Przyjść – znaczy objawić siebie. Objawić siebie pełniej. Niepodobna bowiem, by Bóg mógł raz na zawsze objawić się nam w pełni. Wynika to z naszej niemożności pojęcia Go. Jesteśmy za mali, byśmy mogli pomieścić w sobie Boga. Za ciasne jest nasze serce, by Go ogarnąć, gdyż Bóg jest większy od naszego serca (J 3,20). Adwent mówi nam o Bogu, który pragnie pełniej objawiać nam siebie.
Bóg był zawsze obecny w narodzie wybranym. Znakiem Jego obecności był słup obłoku, który w dzień wskazywał drogę, a w nocy świecił jako słup ognia. Prorok Baruch wskazuje na ową radosną prawdę o obecności Boga w Jego narodzie, ale zapowiada zarazem, że pragnie On jeszcze wspanialej potwierdzić ową bliskość: Z radością bowiem poprowadzi (…) Izraela do światła swej chwały.
W Ewangelii przemawia do nas prorok Adwentu, św. Jan Chrzciciel. Kiedy zaś głosi potrzebę przygotowania się na przyjście Pana, Jezus ma już około 28 lat. A więc jest obecny, tyle że w pełni nieujawniony. Jan Chrzciciel, zapowiadając Jego przyjście, zapowiada jedynie Jego wyraźniejsze ujawnienie się, dzięki któremu wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże.
Podobnie św. Paweł w Liście do Filipian, przekonany o stałej obecności Chrystusa, zapowiada Jego przyjście w chwale, w dniu, który będzie Jego dniem, dniem Chrystusa, czyli pełnią Jego objawienia.
Adwent przypomina nam, że mamy opróżnić nasze serca z infantylnych, jasełkowych, szopkowych wyobrażeń o przychodzeniu do nas Jezusa.