Chciałbym, żebyśmy dzisiaj powiedzieli sobie o widzeniu. Myślę, że jest to główna myśl, która nasuwa nam się po przeczytaniu albo usłyszeniu słów z Ewangelii św. Jana. Jezus widząc niewidomego od urodzenia zobaczył w nim coś więcej niż tylko chorobę. Moglibyśmy powiedzieć, że przejrzał go na wskroś, zajrzał do jego wnętrza, dostrzegł to, czego inni nie byli w stanie zauważyć. Taki jest Bóg. On widzi wszystko i zawsze. Nie jesteśmy w stanie przed Nim ukryć, tego co siedzi w naszym wnętrzu. Przed ludźmi możemy się kamuflować, ale ta sztuczka nie zadziała na Boga. Prawdą jest, że my nie lubimy tej świadomości, gdy ktoś wie o nas absolutnie wszystko. Czujemy wielki dyskomfort, gdy ktoś nas przejrzy, a na jaw wyjdą nasze sekrety lub zostanie zdemaskowana hipokryzja.
To, że nie lubimy być obserwowani to naturalny odruch, ale czy zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego tak jest? Przecież gdybyśmy zawsze byli uczciwi, prawdziwi, szczerzy, jednakowi w myślach, słowach i uczynkach bez względu na okoliczności, to nie powinniśmy się bać zdemaskowania. Niestety często bywa inaczej.
Sądzę, że jedną ze spraw, które warto dzisiaj rozważyć, czytając tę Ewangelię, jest moja autentyczność i szczerość względem Boga, innych i siebie samego. Jak często zakładam maski, aby dostosować się do otoczenia? Czy mam świadomość tego, że przyjdzie chwila, w której wszystko, co ukryte stanie się jawne?
To, że Jezus ujrzał tego biednego człowieka stało się początkiem jego nowego życia. Nie musimy bać się wzroku Boga, bo On zawsze chce naszego dobra i życia w świetle, a nie ciemności.