Jest jakaś desperacja w tych słowach Tomasza: Jeśli nie włożę palca, jeśli nie włożę ręki.
Nie dość, że wszyscy siedzieli zamknięci, bo się bali Żydów, a Tomasz miał odwagę wyjść – to jeszcze w „nagrodę” za tę odwagę zostaje pominięty. Jezus przychodzi do uczniów, kiedy Tomasza nie ma. Oni Go spotykają, a On – nie.
Może stąd to rozżalenie: jeśli nie włożę palców w miejsce gwoździ, nie uwierzę.
Udowodnij, Jezu, że Ty to Ty. Niech sobie mówią, że Cię widzieli, mnie nie wystarczą słowa. Chcę Cię spotkać. Chcę sprawdzić sam.
I Jezus mu na to pozwala – ale na to Tomasz musi czekać osiem dni.
Czemu tak długo?
Przecież mógłby się pokazać Tomaszowi od razu. Na drugi dzień. Na trzeci.
Co więcej, Ewangelista nie pisze nic o tym, czy Tomasz faktycznie włożył palce w rany Chrystusa. Zdaje się, że nie. Chyba wystarcza mu fakt, że Jezus wie, co Tomasz powiedział. Czego od Niego chciał. Przecież kiedy Tomasz mówił „jeśli nie włożę palca” – Jezusa z nim nie było. I nie ma już wątpliwości. Wierzy. Osiem dni czekania zrobiło swoje.
Może właśnie po to Jezus każe nam czekać, choć chcemy od Niego czegoś rozpaczliwie i natychmiast. Żeby po prostu Mu uwierzyć: bez sprawdzania i bez zastrzeżeń.
Małgorzata Janiec